Pico del Teide
Do Santa Cruz De Tenerife zawijaliśmy wiele razy. Niestety wizyty te nie miały zbyt wiele wspólnego z romantycznym marynarskim mitem (o którym więcej napisałem tutaj: Przygodnik Codzienny). Pobyt na Kanarach wiązał się z dużą ilością pracy, małą ilością snu i sporą dawką nerwów. Teneryfa była ostatnią wyspą na tej trasie, toteż po jej opuszczeniu nadchodził długo oczekiwany czas wytchnienia. Wieczorem wyszedłem na pokład pooddychać chłodnym morskim powietrzem i popatrzeć na zachód słońca. To był jeden z tych wieczorów, kiedy niebo zapłonęło czerwienią z zaskakującą i nagłą zapalczywością. Zrobiłem kilka zdjęć. Po jakimś czasie z niemałym zdziwieniem zauważyłem, że nad horyzontem wciąż jeszcze widać mały fragment którejś z wysp, mimo, że minęło już kilka godzin od wyjścia z portu. Kilka chwil z mapą i nie było już wątpliwości- To wulkan Teneryfy, Pico del Teide. Widziany z odległości 182 km.